Geneza kapitalizmu wg. J. Hickela

Jedna z najprzystępniejszych syntez w temacie brutalizmu mechanizmów ustanowienia kapitalizmu—rozdział I (Capitalism: A Creation Story) książki Jasona Hickela Less Is More. Książkę łatwo znaleźć w sieciach (w wyspiarskim, w nadwiślańskim nie występuje, bo Nadwiślańczykowi spragnionemu raczej więcej  niż mniej tego typu tematy byłoby trudno sprzedać), także za friko (należy użyć wyszukiwarki).

Można tam będzie znaleźć znacznie więcej faktografiki w temacie niż to, co było przytaczane na tych łamach.

Co do reszty treści—której jeszcze zresztą nie wchłonęliśmy—nie będziemy zajmować stanowiska, pozostając w konsekwencji z podjętym postanowieniem wyleniuchowania się, a i zresztą z natury jesteśmy najeżeni względem receptur dot. odwrócenia katastrofy, którą M.Ziemi przyniosła era kapitałocenu.

Z cyklu „ekono-horrory komuny oczami świadków”—turystyka w PRL (wprowadzenie do tematyki)

W ramach naszych prób podróży do „komunowej” przeszłości tematyka wypoczynku urlopowego nastręczać może szczególnych trudności, jeśli chodzi o w miarę obiektywne porównanie poziomów wakacjo-wypoczynków medianowców wtedy (za „komuny”) i dziś, (za kapitałokracji).

Z jednej strony—z flanki nostalgistów PRL—utrzymuje się mit (czy nie-do-końca nieuzasadnione przekonanie o) powszechnej dostępności masowego wypoczynku organizowanego kolektywistycznie (w tym głównie staraniami zakładów pracy); plus—dostępne statystyki sugerują (choć niejednoznacznie—nie znaleźliśmy tabel porównawczych bazujących na podobnej metodologii), że poziomy partycypacji w długo-okresowych wyjazdach urlopo-wypoczynkowych były nieco wyższe za „złotych lat komuny” niż 23 lata po jej „obaleniu” (garść tej statystyki za chwilę).

Z drugiej flanki wyższe zagęszczenie wakacjo-wypoczynkowiczów na kilometr kwadratowy za kapitalizmu jest zauważalne emiprycznie gołym okiem, przynajmniej dla każdego desperata, który zdobędzie się na akt odwiedzenia w szczycie sezonu któregoś z bardziej popularnych ośrodków turystycznej kapitalistycznej gościnności nadwiślańskiej.

Zacznijmy od obiecanej garści wyrywkowej statystyki (jeśli ktoś dysponuje danymi pozwalającymi na bardziej bezpośrednie porównania—prosimy się nie krępować i wrzucać linki w komentach—obiecujemy, że tym razem nasz Komitet Publikacji i Widowisk będzie łagodny):

Czytaj dalej

Bezrobole do żebrania o robotę czyli o szerzeniu hejtu do czasu wolnego

[Kontynuacja zamykających zrzutów starego materiału]

Jak wiemy jedynym obiektem hejtu, który rozsiewacze austriackiego gadania w intersieciach mają za zadanie obrzucać błotem bardziej od gubmintu, są nie-partycypanci w pod-osobach tych, dla których wystawianie się na targu praco-najemno niewolników kończy się długotrwałym niepowodzeniem (+ ofkors do kwadratu w przypadku tych, dla których akty takiej ekshibicji w ogóle nie są podejmowane z jakichkolwiek przyczyn, takich jak kiepski—acz „zdiagnozowany” przez Wróżkę-ZUSo-Orzecznikuszkę jako prezentujący nadal potencjał do wykręcenia choćby odrobiny wartości dodatkowej—stan zdrowia, zaangażowanie w pracę nie-najemną i nie-odpłatną na rzecz np. własnego klanu, czy też niekompatybilne usposobienie, które np. może wywoływać absmak względem uczestnictwa w stosunkach głębokiej podległości).

Kapitaliści od zawsze—począwszy od „grodzeń”, poprzez legislację w/s work-housów [1], poprzez NAIRU, aż do nowoczesnych form „aktywizacji” uprawianych za pomocą szerokiej gamy instrumentów stosowanych powszechnie np. w Neolibulandii (takich jak prawie całkowite wyeliminowanie z praktyki wypłacania zasiłków dla bezroboli—pobiera je kilkanaście % zarejetrowanych, wdrożenie upokarzających dryli w tzw. urzędach do spraw promocji zatrudnienia, anty-konstytucyjne pozbawianie anty-partycypantów praw korzystania z publicznej opieki zdrowotnej, masowe zaciąganie imigracji etc.)  byli zafiksowani na kwestii wymuszania maksymalizacji podaży prolo-godzin.

Czytaj dalej

O wypiekaniu chleba za feudalizmu i za kapitalizmu z kwestią monopoli w tle

 

Rozpoczynamy cykl zrzutów garści projektów, które powstały zanim prowadzenie darmowego gabinetu ds. rozkułaczania szaro-kor się nam nie znudziło.

 

Dzisiejsza czytanka powstała dzięki inspiracji tym fragmentem z artykułu od energyskeptic:

When bread was „deregulated” in England in 1822, the effect was to transform baking into „one of the most depressed, overcrowded and unrenumerative trades of the day”. Thousands of new bakers sprang up, all trying to undercut each other. They did this by reducing the quality of the ingredients to a minimum and cheating on the weight of the bread.

[Kiedy chleb został „zderegulowany” w Anglii w 1822 r., w efekcie piekarstwo przekształciło się w „jedną z najbardziej depresyjnych, zatłoczonych i niepopłacalnych branż w owym czasie”. Tysiące świeżo upieczonych piekarni wyrastało jak na drożdżach, wszystkie starając się podcinać ceny konkurencji. Czyniły to poprzez obniżanie jakości składników do minimum i oszukiwanie na wadze bochenków.]

(fragment bazuje prawdopodobnie na książce Swindled. From Poison Sweets to Counterfeit Coffee – The Dark History of the Food Cheats autorstwa Be Wilson, której streszczenie jest tematem ww. art.)

Przed tą leseferystyczną, burżuazyjną rewolucją pieczywo było wypiekane przez specjalnie desygnowane do tej dość kluczowej roli cechy (inaczej: gildie) rzemieślnicze. Idea tych związków producentów polegała, jak można powiedzieć, na zinstytucjonalizowaniu zaufania, a mechanikę tego procesu determinowała dość ściśle określona ścieżka „kariery”—od ucznia-popychadła, przez czeladnika, aż w końcu do autoryzowanego piekarza, który—po uzyskaniu po latach popychadłowania stosownego glejtu—mógł otworzyć własny zakład; ścieżka wystarczająco pod-górkowa, aby uczynić jej zaprzepaszczenie poprzez np. wypiekanie i sprzedaż bubli, co mogło skutkować wykluczeniem z gildii (a tym samym trwałą utratą „koncesji”)—ryzykiem niewartym kombinacyjnej świeczki (cytując za wikipl z jednego z kodeksów cechowych z innej branży: „Również gdzie znajdzie się fuszerów, winno się ich wraz z suknem dostarczyć do sądu i winno się ich wyganiać oraz nie przyjmować do bractwa w wyżej wymienionych miejscowościach […].)

Rzecz-jasna wg. Ewangelii Wielko-Leseferowej, która zawsze stoi murem za wszelkimi deregulacjami, taki układ koncesjonowania musiał skutkować ograniczeniem dostępności danego dobra. Jednak w opozycji do tej tezy mamy wiele historycznych przykładów tego, że leseferyzm generalnie wcale nie zwiększa dostępności dóbr, a jeśli już nawet zwiększa, to często pozornie, tj. kosztem ich użyteczności i jakości.

Czytaj dalej

„Marks w Antropocenie” by Saito—bardziej spojler niż recenzja

Czytanka dotyczy książki Marx in the Anthropocene Towards the Idea of Degrowth Communism autorstwa Kohei Saito.

Z notki wstępnej do książki (wytłuszczenia PE-P):

Facing global climate crisis, Marx’s ecological critique of capitalism more clearly demonstrates its importance than ever. Marx in the Anthropocene explains why Marx’s ecology had to be marginalized, and even suppressed by Marxists after his death, throughout the 20th century. Marx’s ecological critique of capitalism, however, revives in the Anthropocene against dominant productivism and monism. Investigating new materials published in the complete works of Marx and Engels (Marx-Engels-Gesamtausgabe), Kohei Saito offers a wholly novel idea of Marx’s alternative to capitalism that should be adequately characterized as degrowth communism. This provocative interpretation of the late Marx sheds new light on recent debates on the relationship between society and nature and invites readers to envision a post-capitalist society without repeating the failure of the actually existing socialism of the 20th century.

[W obliczu globalnego kryzysu klimatycznego ekologiczna krytyka kapitalizmu Marksa pokazuje swoje znaczenie wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. Marks w antropocenie wyjaśnia, dlaczego ekologia Marksa musiała być marginalizowana, a nawet tłumiona przez marksistów po jego śmierci, przez cały XX wiek. Ekologiczna krytyka kapitalizmu Marksa odradza się jednak w antropocenie przeciwko dominującemu produktywizmowi i monizmowi. Badając nowe materiały opublikowane w kompletnych dziełach Marksa i Engelsa (Marx-Engels-Gesamtausgabe), Kohei Saito oferuje całkowicie nową koncepcję Marksowskiej alternatywy dla kapitalizmu, którą należy odpowiednio scharakteryzować jako komunizm degrowth. Ta prowokacyjna interpretacja późnego Marksa rzuca nowe światło na ostatnie debaty na temat relacji między społeczeństwem a naturą i zachęca czytelników do wyobrażenia sobie postkapitalistycznego społeczeństwa bez powtarzania porażki faktycznie istniejącego socjalizmu XX wieku.

 

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)]

 

Synteza PE-P:

Czytaj dalej

W czym jest problem z emeryturami (i z emerytami)?

+ w bonusie odrobina anty-natalizmu z okazji Dzieńdziecka 😀

W charakterze aneksu do poprzedniej czytanki o ZUS—krótka analiza tekstu M. Robertsa What’s the problem with pensions? 

Zanim przejdziemy do meritum, kilka zdań celem przybliżenia postaci autora omawianego tekstu: Roberts pozycjonuje się jako badacz niestroniący od ekono-szkoły marksistowskiej i generalnie teksty jego autorstwa prezentują sporą wartość poznawczą, zwłaszcza w tym zakresie, że są często na-bogato udokumentowane danymi faktograficznymi. Szczególnie wartym polecenia wątkiem przewijającym się w jego narracjach jest kwestia zysków (czy stopy zysków) w Kapitalizmie oraz jej znaczenie w przedmiocie tchania ducha w tego Golema, ponieważ zdaniem Robertsa to właśnie bieżąca stopa zysków jest głównym hormonem regulującym zwierzęce instynkty kapitalistów z uwagi na to, że—w zależności od jej poziomu—bądź to (kiedy wysoka) stymuluje skłonności do inwestowania, prowadząc do boomów (okresów akceleracji metastazy), bądź też (kiedy niska) hamuje ich ekspansywne zapędy, czego skutkiem są recesje.

Ale dziś nie będziemy rozwijać tego motywu (już zresztą omawianego nie-raz na tych łamach), za to skupimy się tylko na tezach zawartych w linkowanym tekście, który—chociaż bez wątpienia wartościowy—ilustruje pogląd, który w naszej opinii reprezentuje coś w rodzaju połowicznie upieczonej dialektyki, czy próby analizy hybrydowej, dostosowanej do obowiązujących realiów, być może po to, aby uniknąć epatowania „utopizmami”, albo żeby zachować nawiązania do stosowanej metodologiki.

Zacytujmy kilka fragmentów:

Czytaj dalej

Gierek—4/10

Zaznaczmy,  że powyższa ocena 4 gwiazdek na 10 dotyczy nie „rządów” E. Gierka (które zasługują na co najmniej 5/10, o czym więcej w dalszym toku), a filmu o tytule jak w tytule.

***

Choć generalnie od dłuższego czasu stronimy od oglądania tego, co wychodzi z paszczy nadwiślańskiej kapitalistycznej kinematografii, jednak po natrafieniu przypadkiem na Intertubach na film jak w tytule (pod tym linkiem—film nadal jeszcze dostępny, ale chyba tylko przy wyborze lokalizacji spoza Nadwiślolandii, jeśli ktoś ma taką opcję) skusiliśmy się, zwłaszcza że tytułowa postać jest dla nas interesująca, szczególnie w tym kontekście, w jakim była ona fenotypem „komuny”—fenomenu, który z racji reprezentowania historycznie zaistniałej alternatywy dla kapitalizmu, jest naturalnie istotny dla prezentowanych na naszych łamach treści.

Ale zanim przejdziemy do oceny stylu interpretacji „dekady Gierka” wybranej przez twórców obrazu, czujemy wewnętrzny przymus zapuszczenia się nieco poza nasze plenipotencje, a to w drodze mini-ranciku w temacie dość pożałowania godnego stanu nadwiślańskiej wytwórczości filmowej i mini-roztrząsanka-zgadywanka w kwestii genezy tej sytuacji (tym, których nie interesuje amatorskie krytykanctwo kinematografiki, ale chcą poznać przyczyny, dla których PE-P dała jedynie 5/10 faktycznemu I-szemu Sekretarzowi, polecamy przewinięcie do następnych ***,  tym szczególnie niecierpliwym brako-czasowcom—do *****, a grafomano-fobom do ******* ).

Czytaj dalej

Dlaczego bamboccionowanie jest nie tylko racjonalną, ale także moralnie uzasadnioną ekono-strategią życiową?

 

Bamboccione w italiańskim oznacza „osobę uważaną za niezdolną do stawienia czoła życiu”—jest to neologizm (prawdopodobnie ukuty w pierwszej dekadzie XXI w.) wywodzący się od słowa bambo (pochodna bambino, nie mylić z „naszym koleżką” z wierszyka Tuwima), przy czym przyrostek -one dokonuje odwrotności zdrobnienia, czyli w zgrubnym tłumaczeniu na nadwiślański mielibyśmy coś jak „dziecisko/bachorzysko”.

W liczbie mnogiej (bamboccioni) ten neologizm zrobił międzynarodową karierę jako zalatujące ironiczną deprecjacją określenie grupy społecznej złożonej z „dorosłych (czy „przeterminowanych”—jak to ujęła jakaś redakcja) dzieci”, które „nie chcą” wyfrunąć z rodzinnego gniazdka; w rzeczywistości często po prostu nie mogą, bo ich nie stać, co nieco uczciwiej oddaje termin „pokolenie 1000€” odnoszący się do zjawiska determinującego w wysokim stopniu styl ekono-życia tych pokoleń euro-zony (początkowo głównie Południa, w tym właśnie Italii), które weszły rynek pracy stanęły przed perspektywą wystawienia się na targu praco-najemno niewolników w XXI w., przy czym nie chodzi tu li-tylko o niskość płac uniemożliwiającą na etapie startowym życia zawodowego pozyskanie samodzielnego kąta, ale także o to, że—inaczej niż wcześniej (zwłaszcza w II połowie wieku XX)—w wielu przypadkach na wchodzących do tej gry partycypantów nie oczekuje tzw. ścieżka kariery, tj. wielu z nich pozostanie na czasowych kontraktach i nierzadko na minimalnej godzinowej (przeplatanej epizodami zasiłkowania) nawet do końca ich zawodowej aktywności. [A nie można było się wyuczyć na informatyka, zamiast wagarować i melanżować? Programista 15k w wolnych chwilach hacker lewackich blogów].

Na to dodatkowo jeszcze nakładają się skutki tak popularnego w neolibie „inwestowania w betonbak”, gdzie ci, którzy—w przeciwieństwie do 1000-eurowców—posiadają nadwyżki finansowe (albo przynajmniej odpowiednią zdolność kredytową), realizują, często przy wsparciu euro-neolibowych gubmintów, swoje lumpen-wyzyskobiorcze strategie, których istota polega—krótko mówiąc—na „wciągnięciu drabiny” przed zakusami tych, którzy nie zdążyli „na-czas” wdrapać się na 1-sze piętro piramidy eksploatacji.

Czytaj dalej

„Dialektyka” kontra konspiro-teorie

Wiemy, że kapitalistyczne (i zresztą nie tylko) gubminty nie tylko że potrafią konfabulować celem popychania swojej agendy, ale nierzadko wręcz wzorem socjopatów kłamstwo jest standardowo-domyślnym środkiem wyrazu politkabukowców. Na bazie tej wiedzy w zasadzie sam fakt przysłowiowego poruszania ustami przez politykabukowca należy prewencyjnie uznawać za znak, że za chwilę do naszych uszu spłynie kolejna porcja dezinformacji.

Co więcej można zidentyfikować generalną zasadę, że w kluczowych sprawach cały garnitur politykabukowy—czy to gubmintowy czy „opozycyjny”—jest gotowy podtrzymywać jakąś główną Narrację, tj. wspierać, bądź przynajmniej powstrzymywać się od krytyki pewnego zestawu wersji, które składają się na zasadnicze curiculum systemu utrzymania Porządku. W kapitalizmie w skład tego zestawu wchodzi m.in. memetyka obejmująca sprawy ustrojowe, tj. np. totem demokracji przedstawicielskiej i wszelkie jego odsłony na różnych orbitach tego Schematu, począwszy od Aparatu gubmintowego, poprzez tzw. „samorządy” (ciała złożone głównie z minionków bonzów lokalnego geszefciarstwa), poprzez niezawisłe sądy, niezależny bank centralny, wolno-myślicielską akademię, aż do totemu wolnych eme$emów.

Katalog Konsensusu jest jednak szerszy i obejmuje również mitologię związaną z generalną perpetuacją systemu kapitalistycznej metastazy. Dla zobrazowania o co nam tu kaman, posłużymy się 2-ma przykładami, które w naszej opinii dość dobrze ilustrują szeroki zasięg tej architektury narracyjnej: (i) kwestię limitów wzrostu, oraz (ii) epizod 9/11.

Czytaj dalej

O ustalaniu listy największych gospodarek świata

Substackowiec Simplicius The Thinker [STT] jest znany (i chyba coraz bardziej ceniony przez publikę, oczywiście tą „niszową”) głównie z sit-repów (raportów sytuacyjnych wiadomego konfliktu)—czyli tematu, który leży poza naszymi plenipotencjami.

Jednak jego ambicje uchwytywania natury zjawisk sięgają także od-czasu-do-czasu spraw ekono-, co prezentuje już bardziej „bezpieczny” wątek, do którego  możemy się pokrótce ustosunkować.

Konkretnie chodzi o ten tekst,  który STT poświęcił zdebunkowaniu mitu, w ramach którego pewien byt geopolityczny jest często prezentowany jako nic więcej jak „stacja benzynowa udająca kraj”.

Taka „alternatywna” ekono-analiza nie jest dla nas specjalnie niczym nowym—na naszych łamach już wielokrotnie próbowaliśmy zwrócić uwagę na problem iluzoryczności stosowania metodologiki pekabowej w zakresie porównywania rzeczywistego potencjału gospodarczego czy materialnych dobrobytów (jak i jakości życia)—np. ostatnio bodajże tam. STT skupia się tylko na jednym konkretnym przykładzie (wiadoma kraina kontra czempioni Zachodniego kapitalizmu), ale za to ilustruje go za pomocą dość szerokiego wachlarza danych, prezentując dobrych kilkanaście+ wykreso-tabel, które można uznać za zgrabny wstęp do tematyki amatorskiej weryikacji standardowych „analiz” opartych głównie na agregowaniu abstrakcyjnych obrotów wymiany wyrażanych w jakichś umownych jednostkach walutowych (najczęściej w wielko$zatanowym kupono-skrypcie i opartych na nim pochodnych służących do porównywania różnych agregatów międzynarodowych, czy ogólnie—do pekabo-bałwaniarstwa).

Nie będziemy tu próbować referować poszczególnych ujęć zawartych w w tekście, poprzestając w tym zakresie na zacytowaniu dość kontrowersyjnej tezy STT, że gospodarka omawianego przez niego wiadomego kraju stanowi nie—jak to jest powszechnie przedstawiane—ok. 1/15 tej wielko$zatanowej, ale ok. 1/2, czyli w przeliczeniu per-capita, są to—wg. tej hipotezy—gospodarki o praktycznie równoważnej wydajności.

I choć do pewnego stopnia nasza ocena w zakresie epatowania zagregowanymi pekabami jest zbieżna, uważamy że z tą tezą STT troszkę poniosło w drugą stronę, o czym garść akapitów poniżej.

Czytaj dalej