czyli suplement do odcinka „Zakwaterowanie w komunie” z naszego cyklu „Ekono-Horrory komuny oczami świadków naocznych”
Przypomnijmy jedną z konkluzji (zawartą w przypisie nr 1):
Mamy tu na myśli [w zakresie dostępności mieszkań], ile godzin pracy najemnej (czy quasi-najemnej, jak w „komunie”) musiał poświęcić około-medianowy kompostowiec celem zaspokojenia swoich potrzeb mieszkaniowych, przy czym tego czasu nie należy utożsamiać z okresem „oczekiwania na mieszkanie”. Jak będzie wynikać z dalszej treści, za „komuny” standardowy okres oczekiwania na przydział wynosił w typowych przypadkach ok. 10 lat, natomiast „dostępność” nie była funkcją ani przepracowanych godzin, ani zarobków (choć oczywiście jednostki niewpisujące się w ówczesne normy kulturowe—jak np. bumelanci czy nawet osoby preferujące wolne związki niż młodo-małżeńskość—musiały się liczyć z ograniczeniami w zakresie tej dostępności).
Zakładając, że wpłaty na książeczki mieszkaniowe czy inne tego rodzaju wehikuły (wkłady spółdzielcze czy coś w tym rodzaju) stanowiły 10% dochodów, w okresie wymienionych 10 lat na cele pozyskania dachu nad głową kompostowiec musiał poświęcić ~(2.000h/rok x 10 lat x 0,1) = 2.000 roboczo-godzin.
Żeby umieścić tę zgrubną kalkulację w kontekście—w dzisiejszych warunkach „prawa” wartości, oznaczałoby to, że kwadratowe gniazdko skromnej wielkości (typu 40 mkw) możliwe byłoby do nabycia za 2.000 x (powiedzmy) 15 zł/roboczogodzinę, czyli za 30.000 PLN. Jak wiemy, obecnie cenki tego typu dóbr wynoszą raczej coś w granicach 200-400k, czyli—przyjmując średnio 300k—dostępność kwadratów, jak liczona w medianowych prolo-godzinach, jest ok. 10 razy gorsza w porównaniu do „horrorów komuny”.
Dla wyjaśnienia kontekstu: posługujemy się tu „walutą” w postaci prolo-godzin/czasu ludzkiego nie bez kozery, ponieważ jest to najbardziej bazowy miernik kosztów, uniwersalny dla każdej formy gospodarowania, którego konkretność—w przeciwieństwie do jakiegokolwiek z abstrakcyjnych artefaktów, które były historycznie powoływane dla różnych, nierzadko partykularnych celów mierzenia szeroko pojętej wartości—pozwala dokonywać adekwatnych porównań ponad-czasowych i ponad-ustrojowych. Tego miernika nie można wykorzystać do tanich manipulacji, np. tak jak u$d zostało wykorzystane przez ipeeno-ekonomistów celem „wykazania” niby to kolosalnych różnic zarobków ekono-kompostu w „komunie” vs. na Zachodzie; albo jak złotego cielca, którego wahania kursowe służą niektórym do „wykazania”—w zależności od potrzeb—czy to bogacenia się, czy pauperyzacji.