Dlaczego giełda papierzyskowa jest mniej szkodliwa od stawiania kwadratometrów?

Na wstępie dla przypomnienia—krótkie zarysowanie kontekstu odpowiedzi na tytułowe pytanie.

W środowisku braku perspektyw (i możliwości) do zwiększania realnych dobrobytów kapitalistyczne gubminty (czy bardziej generalnie: kapitalizm per se) próbują stworzyć warunki umożliwiające przynajmniej tworzenie się hologramów bogactwa. Te działania w praktyce sprowadzają się do prób utrzymywania tzw. rynków nieustannie w punkcie, który znajduje się gdzieś na styku fazy spekulacyjnej i fazy Ponziego, jak zdefiniowane przez Minskiego. Stojąca za tym „logika”, jak się można domyślać, polega na założeniu, że blask tych hologramów będzie w stanie przykryć symptomy stagnacji realnych dobrobytów, czy może nawet przysłonić znaki zaostrzającej się mizerii medianowego homo-economicusa, które od ponad dekady objawiają się w wielu krajach kapitalistycznego Centrum, zaczynając gdzie-nie-gdzie wylewać się na ulice.

Tak podtrzymywana projekcja „bogactwa” ujawnia się najbardziej spektakularnie w dwóch odsłonach: notowaniach korporacyjnych papierów dłużnych oraz cenkach kwadratometrów „mieszkaniowych”. Najczęściej wymienianym przez krytyków tego stanu rzeczy czynnikiem, który ma jakoby stać za tym pompowaniem „fikcyjnego bogactwa”, są „za niskie” stopy% [1] (plus, głównie w odniesieniu do „rajdów” papierzyskowych, akcje typu QE). Oczywiście, w tym twierdzeniu jest pewna doza racji—wiemy, że wychowane na dorobku profesorka-schładzatorka misie-oszczędnisie  za swoje niezbywalne prawo uważają zarabianie na swoich odłożonych „oszczędnościach” (w złotych latach zarabiania na lokatach misie—z których większość świadomie czy podświadomie wyznaje teorię funduszy pożyczkowych—oprócz siły % składanego, czuły także pewnie dumę, że to „dzięki ich oszczędnościom banki mają fundusze na udzielanie kredytów, które służą inwestycjom, a te tworzą miejsca pracy—>kurtyno-oklaski”!); kiedy BC zostały zarażone gołębiozą, misie-oszczędnisie  uznały to za zdradę interesu klasowego (tak i gros misiów-oszczędnisiów, jak i część członków załóg BC, przynajmniej tych prowincjonalnych, zaliczyć można do mniej czy bardziej petitowej burżua), ale przywiązanie do swoich praw było tak silne, że misie-oszczędnisie stały się gotowe walczyć o ich zaspokojenie choćby do upadłego, „przenosząc” [2] swoje oszczędności czy to na giełdę, czy też—zapewne bardziej powszechnie—w rynek „kwadratowego złota”.

Piszemy tu o fazie spekulacyjnej (czy może wydłużonej późnej fazie fazy spekulacyjnej), bowiem uwaga naszych oczekujących zarabiania także podczas snu misiów (już teraz nie oszczędnisiów, ale raczej Inwestorów, co brzmi dumniej) zwraca się nie tyle w kierunku dochodów bieżących wynikających z posiadania Inwestycji (dywidend/komornego), ale raczej ku wzrostom ich wyceny. Np. wiemy, że liczona w odniesieniu do bieżących zysków wycena papierów znanego operatora internetowej sprzedaży „aukcyjnej” dla standardowego, oczekującego godziwego wynagradzania jego cnót misia stanowiłaby obrazę uczuć (zwłaszcza w obliczu „galopującej inflacji”, która jest popularnym zawołaniem bojowym w tych środowiskach, zagrzewającym średnio-decylowe mięso armatnie do walki o zachowanie statusu), zapewniając stopy zwrotu na żałośnie niskim poziomie 0,6%/rok (% nieskładany, jeśli dobrze liczymy, wychodząc od wskaźnika cena/zysk w okolicach 170; notabene, dla jednego z dostarczycieli kwadratometrów ten wskaźnik jest nawet prawie dwa razy wyższy; jako ciekawostka dla TSLA okres „zwrotu” tak liczony wynosi ponad 1.600 lat); trochę więcej bieżącego zysku (przed covidem ok. 4-5%, teraz pewno sporo mniej) da się wyciągnąć z kwadratometrów, ale tu trzeba jeszcze poświęcić nieco swojego (cennego przecież, jak to u Inwestorów) czasu na doglądanie Inwestycji. Znacznie bardziej fascynujące jest obserwowanie rosnących notowań, które—aczkolwiek nie materializują się w kieszeni Inwestora aż do ewentualnego momentu „realizacji zysków”—niewątpliwie zapewniają przyjemnie-łechtające poczucie przyrostu bogactwa. Jeśli tempo tego przyrostu jest odpowiednio wysokie (dajmy na to 10% rocznie), to czerpanie „dodatkowych” dochodów bieżących z kwadratowej Inwestycji (wspomniane optymistyczne 4-5%) wydawać może się czymś zbędnym (zwłaszcza, że niesie ryzyka—np. zniszczenia czy „zasiedzenia” lokalu przez dzikich/niepłacących najemco-kompostowców, oraz zwłaszcza kiedy koszty utrzymania—w tym podatek od nieruchomości—są relatywnie niskie w stosunku do tych „zysków”).

Ale to truistyczne przypomnienie „zasad” tej gry służy tylko jako wstęp do tytułowego wątku, w którym PE-P bierze w obronę giełdę papierów wartościowych (o tempora o mores!).

*

W dość powszechnym odbiorze generalnej publiki giełda jawi się jako miejsce dość podejrzane, na podobieństwo jaskini hazardu, a przyrosty „bogactwa” tam osiągane—jako wynik aktywności typowo „fikcyjnej” (spekulanci!), oderwanej od rzeczywistości (choć kilku „ekspertów”—skamielin z epoki, w której królowała teoria „racjonalnych agentów”—pewno uznałoby takie opinie za krzywdzące).

Z imydżem gry w kwadratometry sprawa wygląda natomiast całkiem odmiennie: jak się wydaje znaczna część (jeśli nie większość) publiki postrzega kwadratowe złoto faktycznie jako konkretną Inwestycję, ale również jako element dżetryfikacji miast, przyrostu majątku narodowego etc.. Dość powszechne także—ponownie w opozycji do wizerunku giełdy—jest przekonanie, że na kwadratowym złocie „nie można stracić”. No i to inwestowanie przy okazji DAJE PRACĘ!

Inaczej, w przeważającej opinii giełda to ekono-zło, a boom budowy nowych mieszkań to ekono-samo-dobro. Tymczasem w rzeczywistości (większości krajów tzw. rozwiniętych) prawdziwym czarnym charakterem jest właśnie to drugie, a to pierwsze może niekoniecznie bohaterem pozytywnym, ale—powiedzmy—relatywnie mało-szkodliwym, jak np. gra w teksańskiego hold’ema na platformie internetowej (w którą niektórzy członkowie załogi PE-P lubili się w przeszłości epizodycznie zabawiać, a która notabene nad Wisłą została przed paru laty spenalizowana—zapewne celem przekierowania tych instynktów grania w gry w kanały bardziej przydatne do celów lepienia Bałwana Wzrostu).

Na jakiej podstawie wysuwamy takie twierdzenie?

Otóż—zaczynając od giełdy PW—obrót papierzyskami:

  • angażuje do obsługi gry stosunkowo niewielką ilość energii

  • angażuje do obsługi gry stosunkowo niewielką ilość surowców

  • angażuje do obsługi gry stosunkowo niewielką ilość zasobów ludzkich

  • gra per se posiada niewielki footprint środowiskowy

  • w grę grają tylko ci, którzy chcą, za wyjątkiem przymusowych uczestników tzw. funduszy emerytalnych (czyli zainteresowani gracze grają między sobą w swego rodzaju zamkniętym klubie czy kręgu; oczywiście, sprawy mają się inaczej, kiedy w grę wchodzi żonglerka prawami/roszczeniami do zasobów, np. kontrakty terminowe na zboże, ropę, drewno, półtusze etc.)

  • jest grą o sumie zerowej (lub nawet nieco powyżej-zerowej, jeśli weźmiemy pod uwagę czynnik IPO i założymy, że poprzez emisję papierzysk przynajmniej część firm poprawi swoje zdolności do zaspokajania rzeczywistych potrzeb, jeśli akurat czymś tak przestarzałym się parają).

Dla odmiany, stawianie i obrót kwadratometrami:

  • angażuje do obsługi gry kolosalne ilości energii

  • angażuje do obsługi gry kolosalne ilości surowców

  • angażuje do obsługi gry kolosalne ilości zasobów ludzkich/prolo-godzin (dodajmy, że często do pracy w bardzo trudnych warunkach)

  • posiada kolosalny (i trwały, o czym więcej w dalszej części) footprint środowiskowy

  • w grę grać muszą praktycznie wszyscy (oczywiście część „graczy”—takich np. jak najemcy czy aspirowacze do zakupu dachu nad własną głową—będzie jedynie pasywnymi/pośrednimi uczestnikami)

  • jest (czy dokładniej: w końcu okaże się) grą o sumie ujemnej.

Garść słów wyjaśnienia w/s dwóch ostatnich podpunktów (reszty—jak mamy nadzieję—nie ma potrzeby w żaden sposób dodatkowo dokumentować i uzasadniać).

W przeciwieństwie do obrotu zapisami abstrakcyjnych roszczeń (teoretycznych praw do „głosu” i udziału w korpo-zyskach), obrót aktywami kwadratometrowymi ma w jakimś momencie życia homo-economicusów większe czy mniejsze przełożenie na byt praktycznie każdego z nich. Tzn. (pomijając już tu takie—należące do podpunktów poprzednich—wpływy, jak kultura/jakość przestrzeni, hałas, transport drogowy, emisje, zaciąganie z puli ograniczonych zasobów etc.) większość homo-economicusów podczas swojego życia będzie zmuszona ponosić koszty najmu, bądź koszty zakupu dachu nad własną głową, jak również koszty eksploatacji/remontu lokalu. Czyli to, co się dzieje na tzw. rynku mieszkaniowym w sposób czasem bezpośredni, a prawie zawsze pośredni, będzie znajdować odbicie w budżetach domowych większości homo-economicusów.

Ale… zaraz-zaraz … Ktoś powie, że przecież im więcej mieszkań, tym ich dostępność będzie rosła. Tak przecież działa prawo popyto-podaży! A więc nic tylko się cieszyć!

Ale czy aby na pewno? Sprawdźmy.

Ostatnie circa 5 lat to nad Wisłą było coś w rodzaju mini-boomu mieszkaniowego (rekordowe liczby oddawanych lokali mieszkalnych, o czym pisaliśmy tam). Przez cały ten okres faktyczna dostępność (stosunek średniej czy medianowej płacy do ceny kwadratometra) utrzymywała się na mniej-więcej stałym poziomie, z tendencją do spadku począwszy od 2019 (patrz np. u naganiaczy tam—„taniej już było!”) [3]. (Podczas poprzedniej manii 2006-2008, kiedy również budowano relatywnie sporo—2-2,5 raza więcej oddanych lokali ogółem w porównaniu do dołka z połowy lat 1990-tych—obserwowaliśmy fenomen gigantycznego—idącego w dziesiątki %—spadku dostępności, jak regulowana „prawem” wartości).

Powiemy więcej—jesteśmy przekonani, że obojętność krzywej dostępności (jak wyznaczana przez grawitację „prawa” wartości”), czy nawet—w pewnych okresach—odwrotnie proporcjonalna zależność pomiędzy tempem produkcji kwadratowego złota a jego dostępnością, to coś więcej niż przypadek—to jest reguła.

Tę „dziwną” regułę można zresztą dość łatwo wyjaśnić logicznie: dopóki ceny rosną szybciej niż zarobki (spada dostępność [4]), tak długo popyt ze strony misiów-oszczędnisiów (plus lumpen-kamieniczników), który w dojrzałej fazie kapitalizmu dominuje obrót w tej grze, będzie również wzrastał („racjonalny agent” widzi wzrosty i oczekuje kontynuacji trendu), w odpowiedzi na co deweloperka będzie produkować więcej kwadratometrów, ale w okresie tego rodzaju „boomu” i tak będą to wolumeny niewystarczające (moce przerobowe!), żeby zaspokoić aspiracje potrzeb zarabiania we śnie. (Idąc dalej—większe zapotrzebowanie na budowlańców i materiały budowlane podniesie koszty odtworzeniowe, co będzie skłaniać deweloperkę chcącą oportunistycznie utrzymać marże do dalszych podwyżek cen; pojawią się też tzw. flipperzy, którzy są odpowiednikiem krótkoterminowych byków—podgrzewaczy nastrojów— na giełdzie papierzyskowej).

Natomiast w momencie kiedy ceny przyjmą trend spadkowy, nastąpi odwrócenie tej dynamiki, w konsekwencji czego budować się będzie mniej, a „mimo to” dostępność będzie taka sama, a w warunkach nadchodzącej dynamiki demograficznej (przypomnijmy—dwie pierwsze dekady tego wieku to nadal jeszcze przyrost potencjalnych poszukiwaczy swojego gniazdka, echo zwiększonej rozrodczości lat 1980-tych)—większa (np. jeśli w Trzeciej Neoliberalnej w dekadzie 2020-30 nie postawiono by żadnego nowego kwadratometra, to fizyczna dostępność—ilość kwadratometrów przypadających na głowę Nadwiślańczyka—i tak by wzrosła—o ok. 7-10%, czyli pewno podobnie, czy może nawet bardziej, niż za gierkowskiej dekady rekordowej kwadratometrowej stachanowszczyny; biorąc pod uwagę, że w ciągu tej dekady od-energetyczne koszty utrzymania tej substancji będą sukcesywnie podgryzać coraz większą i większą część dochodowego tortu, pozostaje tylko patrzeć i czekać na moment, kiedy ta dynamika zdmuchnie różowe okulary z wietrzących „pewne” zyski nosów misiów-inwestorów).

Przechodząc już do podpunktu ostatniego: kwadratometr raz postawiony, musi konsumować ograniczone zasoby (energię, materiały remontowe, służby utrzymania etc., jak i blokuje areał na inne cele, które prędko mogą okazać się bardziej potrzebne, niż jako plansza do misiowych gier, o czym krótkie rozwinięcie za chwilę) przez dekady, nawet jeśli stoi pusty, gdyż inaczej szybko obróciłby się w ruinę. Im więcej kwadratometrów tym dostępność tych zasobów na inne cele będzie mniejsza.

Ale, ktoś powie—jakie inne cele mogą być ważniejsze niż nad-głowo dach (no może za wyjątkiem strawy i odzienia, ale te są przecież tanie—kudos wolnemu handlowi i energii, której dostarcza prawo popyto-podaży). Otóż, jak pisaliśmy już wielokrotnie, np. nad Wisłą (i w wielu innych krajach, w których następują podobne pozytywne [5] procesy demograficzne) kwadratometrów już jest więcej niż dosyć (ok. 30 mkw na osobę). Oczywiście problemem jest ich nierówna dystrybucja—zarówno dystrybucja wśród decylo-populacji, jak i w zakresie lokalizacji, ale to nie jest problem, który można uznać za obiektywny; przyczyna jego wynika z subiektywnej grawitacji „prawa” wartości [6] i trudno oczekiwać, żeby ta sama grawitacja ten problem rozwiązała.

To, co dziś dla niektórych wydaje się znakiem szybkiego tempa rozwoju czy „bogacenia się”, w ciągu najpóźniej kilku dekad stanie się przekleństwem, podobnym nieco do tego, który prezentują obszary szkód po-górniczych (z tą różnicą, że np. wydobywanie węgla, oprócz generowania zanieczyszczeń i szkód, dostarczało energii do gospodarki, podczas gdy „wykopywanie” kwadratowego złota z powierzchni to od początku do końca absorber tej energii). Nie oszukujmy się—jakość wykonania budynków—zwłaszcza w kontekście ich trwałości i odporności na żywioły—stawianych w okresach boomu na potrzeby zagospodarowania „oszczędności” czy innego rodzaju „nadwyżek” finansowych jest najprawdopodobniej kiepska; zaryzykowalibyśmy twierdzenie, że—pomimo rzekomego postępu technologicznego—gorsza niż gierkowskiej wielkiej płyty, czy także czynszówek rodem z XIX w. (chodzi oczywiście o jakość/trwałość w momencie oddania do użytku, choć niewykluczone, że wiele z tych XX czy XIX w. budynków przeżyje te stawiane w XXI w., zwłaszcza te targetowane pod masowego lumpen-kamienicznika).

Tu żadne rozwiązanie nie będzie dobre: utrzymanie i konserwacja  pustostanów = wrzucanie dobrych zasobów za złymi do czarnej studni; wyburzanie = problemy prawne, z odszkodowaniami, z zagospodarowaniem odpadów, często nienadających się do żadnego innego celu jak tylko tzw. przekrusz nadający się głównie do tymczasowego utwardzania traktów bitych; pozostawienie „samym sobie” (i żywiołom) = scenografia madmaxowa, czy ucieczko-z-nowojorkowa. Podsumowując po żołniersku: rachunek końcowy, który prędzej-czy-później zapłaci za te gry całe społeczeństwo, z pewnością wielokrotnie przewyższy incydentalne zyski osiągnięte przez naszych graczy, misiów-inwestorów.

[Ktoś może tu wyskoczyć z „optymistycznym” scenariuszem, np. jak to kraina nadwiślańska zostanie zasiedlona przez uśmiechniętych imigrantów przybywających do pracy na tej ziemi obiecanej, którzy wykorzystają owoce obecnej manii z pożytkiem. Oczywiście takiego scenariusza nie można wykluczyć; problem w tym, że byłby to scenariusz jeszcze gorszy niż zarysowany powyżej. Jeszcze gorszy, przy założeniu, że uznamy (/pogodzimy się z?) fakt(/em) spadających nadwyżek energii; nadwyżek, które są warunkiem sine qua non istnienia cywilizacji per se. Jeśli tempo zmniejszania się tych nadwyżek pozostanie w trendzie, w którym znajduje się (na Zachodzie) od lat 1970-tych (i akceleruje), to za-niedługo głównym atutem gospodarczym będzie niska gęstość zaludnienia—czynnik, który będzie przynajmniej rokował możliwości wyżywienia się danej populacji i który sprawi, że mizerne wolumeny „energii przyszłości” o mega-niskiej „gęstości” (tzw. odnawialnej, wyciąganej faktycznie z areału)  w ujęciu per capita pozwolą zachować chociaż jakieś śladowe artefakty przemijającej cywilizacji industrialnej; notabene, należy spodziewać się, że w warunkach kolapsu nadwyżek energii nakłady energetyczne na podtrzymanie stanu rzadko zaludnionych kwadratometrów, nie mówiąc już o pustostanach, znajdą się na początku listy bolesnych cięć nawet w przypadku, kiedy „prawo” wartości przetrwa ten kolaps.

Przy okazji warto nadmienić kolejną odsłonę piętna, które obszary szkód post-kwadratometro-maniowych już w zapewne niedalekiej przyszłości  będą odciskać na dobrostanie już nie tylko naszo-wnuków i naszo-dzieci, ale najprawdopodobniej obecnie żyjących generacji, a to w postaci blokowania rozwoju ogrodów/farm miejskich—„wynalazkowi”, dzięki któremu Kuba przetrwała kryzys wywołany upadkiem Obozu Demoludowego i nową falą sankcji Wielkiego Szatana i jego minionków. Kiedy spadające nadwyżki energii sprowadzą nie-za-długo poziom materialnego dobrobytu w Europie do tego, który panował na Kubie w l. 1990-tych, Europejczycy będą mieli problem, jak przy ograniczonych środkach działania przywrócić tereny— zawłaszczone przez misiów-inwestorów i pokryte w związku z tym grubymi warstwami betonu—na potrzeby funkcji produktywnych, jak uprawa marchewek czy ziemniaków.]

Ale ktoś (kto pewno nie czytał czytanek o zbędnym czasie pracy) może zapyta: a co z miejscami pracy dla budowlańców? Takie pytanie—uznawane za rzeczowe, czy wręcz nawet podstawowe w ramach konsensusu ekonomii pekabowej—jest w istocie absurdalne. Primo: ponieważ, jak wynika z powyższego wywodu, stawiane na potrzeby lokowania nadwyżek budynki są defakto zbędne, tak samo zbędna jest praca poświęcona na ich wznoszenie (i na dostarczanie materiałów, maszyn etc. „potrzebnych” do tego celu). Ergo: skoro te miejsca pracy nie dostarczają żadnej wartości dodanej (a raczej dostarczają ujemną—przynajmniej dla naszo-wnuków), to ich zniknięcie nie spowoduje żadnych negatywnych skutków makro, które można by uznać za realne. A skoro nie spowoduje żadnych negatywnych skutków makro (czy nawet wręcz w rachunku końcowych spowoduje pozytywne), to budowlańcom można by spokojnie płacić dalej tyle samo choćby za siedzenie na kanapie. Ale jak ktoś uważa (jak PE-P), że to byłoby ciut niemoralne w stosunku do innych ciężko-pracowaczy, to można by ich „przydzielić” do pomocy w innych branżach, które taką dodatnią wartość przynoszą (np. w rolnictwie, utrzymaniu dróg etc.), dzięki czemu można by zredukować wymiar czasu pracy najemnej wszystkim (dobre i 10% na początek!). Ale jeśli ktoś z kolei uważa, że kieraty (z jakiegokolwiek „powodu”, np. że czas wolny to wynalazek diabła) koniecznie muszą kręcić się w tempie 5×8 (czy nawet 6×10), to już ostatecznie lepiej byłoby tym majsterkom wręczyć łopaty i rozdać im pracę w postaci kopania i zasypywania dołów (albo—może lepiej, sprzątania lasów, sadzenia kwiatków etc.).

Nawet gubmintom operującym wg. „zasad” „prawa” wartości dostępne są teoretycznie narzędzia, które mogłyby zmoderować ekscesy zabawy w kwadratowe kasyno (np. progresywny podatek od posiadanych aktywów kwadratometrowych). Ale jest praktycznie pewne, że—z powodów wymienionych na wstępie—żadne próby w tym kierunku nie będą podejmowane; raczej wręcz przeciwnie: należy spodziewać się działań, które popularność kwadratowych hologramów bogactwa będą starały się podtrzymywać aż do momentu, kiedy wygaśnie energia (faktyczna, ale prędzej chyba finansowa) potrzebna do podtrzymania tej projekcji bogactwa.

Morał? Jeśli marzy ci się zarabianie we śnie i chciał(a)byś realizować te marzenia w sposób w miarę przyjazny środowisku i wnukom—logika wskazuje, że  żonglerka papierami gwarantuje osiągnięcie przynajmniej tego drugiego „celu” (ale absolutnie, podobnie jak żonglerka kwadratometrami, nie gwarantuje osiągnięcia tego pierwszego, żeby nie było, że PE-P można pozwać za straty, czy za brak spodziewanych zysków).


1. „Za niskie” stopy% to faktycznie jedynie impuls, który uruchamia określone zachowania stadne, których faktycznym podłożem jest grawitacja „prawa” wartości. Wbrew postękiwaniom zwolenników stóp wyższych, krok ich podniesienia do „odpowiedniego” poziomu co najwyżej przeniósłby  patologie na inne obszary (przy okazji zapewne odcinając zasilanie dwóch ostatnich hologramów „bogactwa”). Ale ci, którzy twierdzą, że system mógłby bohatersko zwalczyć problemy, które sam wykreował (pod warunkiem, że jest to system kapitalistyczny), nadal są w większości.(powrót)

2. Faktycznie, jeśli rozpatrzymy tu aspekt makro, nie jest to żadne przenoszenie—hajs z lokat nie przekształca się w materiał budowlany, z którego powstaje kwadratowe złoto, ale trafia do burżuazji wyższego szczebla (jak i po części do kieszeni homo-roboli w żółtych kaskach albo i bez), po czym znowu staje się czyimiś oszczędnościami, albo „kapitałem”, albo wydatkami, np. na rzecz speców od unikania podatków, dealerów samochodowych (albo innych), chirurgów plastycznych, prywatnych nauczycieli/trenerów etc., którzy właśnie składają się na lumpen-burżuazję inwestującą w kwadratowe złoto, i w ten sposób cykl się (przynajmniej częściowo) domyka.
(powrót)

3. Nawet ten wskaźnik dostępności (porównanie średniej płacy z ceną kwadratometra) jest zresztą mocno ułomny; raz—krzywa płacy średniej jest mało-mówiąca, nawet jeśliby rozszerzyć to badanie na całość agregatu praco-najemno-niewolniczego, zamiast próbkować tylko z firm, które mają pod komendą 10+ niewolników—np. w czasie covida z roboty wylatują na początku dolnodecylowcy zasuwający w sektorze „gościnności” zwykle za minimalną i dzięki temu odcięciu części warstwy dolnodecylowców z agregatu porównawczego średnia idzie sobie w górę! dwa—jakakolwiek „oficjalnie” dostępna statystyka (dajmy na to badanie mediany) nadal nie roztrząsa kwestii dochodów do dyspozycji, tzn. takich, którymi kompostowcy mogą dysponować po opłaceniu kosztów partycypacji (bieżących rachunków, kosztów dojazdu do miejsca wyzyskodawania etc.; także najmu, ale ten czynnik w tym przypadku należy odłożyć na bok, żeby nie wplątać się w argument cyrkularny), a udział tych kosztów generalnie cały czas rośnie, niwelując ewentualne epizodyczne zdobycze klasy pracującej w zakresie podziału tortu dochodowego.  Inaczej: graniczy z pewnością (marginalną wątpliwość można przyjąć, że „czarno-szara sfera” jest większa niż to przyjmują gusowcy), że faktyczna dostępność kwadratometrów—w znaczeniu zdolności do ich nabycia w warunkach dyktowanych przez grawitację „prawa” wartości—jest istotnie niższa, a już szczególnie w okresach „boomów”, w których cenki pną się żwawo do góry.
(powrót)

4. Warto zwrócić uwagę na pewien niuans, tj. że niektóre instytucje naganiania (zwłaszcza „eksperci” z symbiotycznych, banksterko-deweloperskich myślo-czołgów), używając pojęcia „dostępność” kwadratometrów, mają na myśli coś nieco innego—w ich opowieści dostępność wyznaczana jest w liczniku nie przez płace, ale przez zdolność do zaciągania mini-ratek.
(powrót)

5. Że spadek liczby homo-economicusów to zjawisko pozytywne, to nie jest tylko fanaberia PE-P! W tym zakresie popierają nas nawet randroidyczni eugenicy, którzy w pozostałych ekono-sprawach reprezentują anty-materię wobec naszych opowieści! Nie mówiąc już o realistach termodynamicznych. Czy frakcja przeciwstawna, chyba nadal bardziej liczebna—koalicja wyznawców kultu „czynienia stworzenia poddanym” takich jak neoliby, pekabowcy, ekono-ksenofoby (czy także ksenofoby regularne, których uwaga skoncentrowana jest na „wojnie” o skuteczność reprodukcji homo-fenotypów o określonych przez ich gurów cechach), technofetyszyści, polityczno-poprawni zielono-nowo-porządkowcy, czy także wyznawcy różnych innych mzimów, według których nauk liczba wyprodukowanych dusz przekłada się pozytywnie na coś-tam—„wygra” walkę o rząd tych dusz? Nam się wydaje, że—przynajmniej w obserwowalnym matriksie—wygra termodynamika; kwestia w jakim stylu—czy przez nokaut, czy też może z-góry-przegrany wycofa się w porę na bezpieczne pozycje?
(powrót)

6 Jako przykład można podać przypadek Stolicy Nadwiślańskiej Neoliberalnej—to właśnie głównie „prawo” wartości (a nie—nie oszukujmy się—np. teatry, muzea, koncerty czy inne tego typu artefakty, którymi jaraja się wrażliwi górnodecylowcy) przyciąga do Stolicy rzesze siły roboczej (parającej się zresztą głównie wykonywaniem pracy najemnej o wysokim poziomie zbędności). Ceny kwadratometrów/czynszów najmu dostosowują się niejako automatycznie do medianowej siły nabywczej populacji—np. komorne ustabilizuje się (magia Wielkiego Lesefera!) na poziomie, przy którym iloczyn stawek za metr i ilości wynajętych metrów osiągnie poziom zbliżony do maksymalnie możliwego w danych warunkach, który jest funkcją głównie nie „kosztów odtworzeniowych” (kosztów budowy), ani też nawet nie cen sprzedaży (to raczej one w „normalnych”, nie-maniowych warunkach zależą od stawek komornego), ale właśnie od medialnego czy średniego poziomu zarobków. (Owszem, komorne będzie prawdopodobnie rosnąć w przypadku, kiedy ilość kwadratometrów per capita spadnie, np. wskutek masowych migracji do ośrodków urbanistycznych; ale takie migracje również są funkcją mediany zarobków, przez co w ośrodkach typu Stolica NN, gdzie mediana jest wyższa, występuje pozytywne sprzężenie zwrotne, czyli błędne koło rosnących stawek komornego, oczywiście do czasu.)
(powrót)

13 komentarzy do “Dlaczego giełda papierzyskowa jest mniej szkodliwa od stawiania kwadratometrów?

  1. Wole siedziec w domu non-stop

    No tak zgadza sie, to taka realokacja oszczednosci, bo przeciez handelek papierkami pomiedzy misiami nic nie finansuje w realnej gospie. Teraz zlote czasy sa, coraz wiecej smartfonowoapkowych misio-inwestorow przy zero komiszyn probuje wygrac z rynkiem i udowodnic sobie i inny jacy sa bystrzy. Nie zebym narzekal, mnie to pasi akurat bardzo. Jakby to ode mnie zalezalo to chetnie bym jescze Chinolom i Hindusom takie apki posciagal, zeby tez mogli ‚inwestowac’ w amerykanskie firmy przyszlosci. Pewnie to tylko kwestia czasu, miejmy nadzieje.

    A co do nieruchomosci, to co z doplywkiem hajsiku kredytowego i tego konsekwencjami dla wszyskich ekonostworkow? Kaska kredytowa sie pojawia i krazy z rak do rak, kazdy robolek cos tam przytuli, papu kupi dla siebie i Alanka, itp. Nic pozytywnego nie da sie powiedziec?

    A z tym urwaniem pradu na amen jakos juz niedlugo to Pracownia tak na powaznie? Jakies ramy czasowe w latach by mozna poprosic dla USakow, Zachodniej Europi i Nadwislanskiego kraju? Cos tam w tych madrych zrodlach Pracownia pewnie wykopala – to moze sie podzieli?

    Polubienie

    1. pracownia e-p Autor wpisu

      A z tym urwaniem pradu na amen jakos juz niedlugo to Pracownia tak na powaznie? Jakies ramy czasowe w latach by mozna poprosic dla USakow, Zachodniej Europi i Nadwislanskiego kraju?

      Trzeba patrzyć na UK – tam się chyba zacznie 😀

      A tak bardziej serio, to kasandrowanie skonkretyzowane czasowo to trochę taka zabawa na-chybił-trafił – nikt nie zna wszystkich danych i nikt nie wie, czy w międzyczasie nie nadleci jakiś Czarny Łabędź (a może Wróżka Cudowno-Energetuszka?). Większość ekono-realistów, których śledzimy, wskazuje, że generalne problemy energetyczne zaczną być poważne już w tej dekadzie, a dekada kolejna to może być albo seneko-klifowy kolaps, albo „przynajmniej” taki spadek dobrobytów, którego już nie zamaskują nawet najbardziej wymyślne hologramy.

      Polubienie

      1. Bodek

        To całe drukowanie biletów to kupowanie czasu, w celu wtworzenia wunderwaffe, w postaci darmowej energii. Oni dobrze wiedzą że tylko tania energia może uratować ten system. Tylko coś to nie wychodzi. Mnie w bloku zmniejszyli moc na wężle ciepłowniczym o 50% tej zimy. Temperatura na wejściu do lokalu spadł znacznie. Byłem przygotoeang na ich złe działania i w wakacje zamontowałem grzejniki o 3 raze większej mocy. Ale to zabawa w ciuciubabkę oni przyjdą i każą zdemontować w kmię sprawiedliwości społecznej. Oczywiście to kretynizm jest bo ciepło jest odpadem, ale to nie chodzi o logikę tylko o elemdnt wychowania nowego dobrego prola który siedzi w ciemnym zimnym mieszkaniu. Docelowo cała warszawa wraca do domu na wieś, tylko co tam robić, trzeba ich będzie tam kpmpostować.

        Polubienie

        1. pracownia e-p Autor wpisu

          A nie lepiej zawczasu się zahartować, przyzwyczajając się stopniowo do warunków „zimnego wychowu”? 100-120 lat temu nawet górno-decylowcy w byłym Najpotężniejszym Imperium obejmującym Glob od Wschodu do Zachodu Słońca nawykli byli do temperatur pomieszczeń typu 13-15°C w sezonie grzewczym. Niektórzy z członków naszej załogi od jakiegoś czasu uprawiają „survival” na poziomie 18°C i specjalnie nie narzekają, żeby działa się ich ciałom w związku tym jakaś krzywda. Tymczasem panująca „kultura” (jak mieliśmy okazję empirycznie się przekonać, o czym może kiedyś indziej) sprawiła, że „nawet” prolo-kompost uważa za swoje prawo bytowanie w zimie w domowych pieleszach w temperaturach 23-25°C (ten „standard” wyznacza komfort termiczny przy przyodzianiu jeno T-shirta + spodni typu dres ortalionowy). W naszej opinii właśnie taka „kultura” zaszczepiona nie-wiadomo-skąd reprezentuje faktyczną roszczeniowość, jak i obrazuje stan dominującej „świadomości” wobec nadchodzącej realistyki.

          Polubienie

  2. Greg

    Jak P-EP zapatruje sie w kwestii termonodynamiki na elektrownie jadrowe? Z punktu widzenia homo-economicusa jest to rozwiazanie o wystarczajacej gestosci do zastapienia paliw kopalnych.

    Polubienie

    1. pracownia e-p Autor wpisu

      Jesteśmy nuklearnymi agnostykami, choć przychylamy się nieznacznie w stronę stanowiska, że poniesienie ryzyka i kosztów tej technologii (która w świetle „prawa” wartości jest „nie-ekonomiczna”, co jest chyba jedną z przyczyn, dla których kapitalizm praktycznie porzucił tę ścieżkę napędzania się) jest lepsze, niż oddanie się w objęcia fetyszystów OZE.

      Ale należy też wziąć pod uwagę głosy racjonalnej krytyki (np. tam)

      Polubienie

      1. Bodek

        Energetyka jądrowa jest dobra i tania dla społeczeństw bez obywateli. I nad takimi obecnie pracuje bill i klaus. Fetyszyści OZE mają dawaç poczucie gubmintowi że przecież coś robi. Jak 20 lat temu usłyszałem, że OZE z wiatru ma sens bo wyśle się inteligentną siecią przesyłową energię z Hamburga do Monachium to wiedziałem żo to lipa jest. Że to jest religia a nie pomysł na rozwiązanie problemu

        Polubienie

        1. pracownia e-p Autor wpisu

          Na pewno sporym minusem EJ jest to, że praktycznie warunkiem sine-qua-non operatywności takich systemów (w obecnej technologii) jest istnienie centralnej, funkcjonalnej władzy, która ogarnie tematy standardów bezpieczeństwa tak i samych elektrowni (tak w zakresie procedur wewn. jak i zabezpieczenia przed atakiem „z zewnątrz”, np. terrorystycznym), jak i w zakresie „zużytego paliwa”. Gdzieś natknęliśmy się na info (link był gdzieś w którejś ze starych wrzutek), że składowiska „zużytego paliwa” wymagają chłodzenia non-stop. Jeśli to nie fejk news, to jakikolwiek dłuższy epizod anarchii może oznaczać lokalnego jack-pota, kiedy te składowiska się „zagotują”.

          Polubienie

        2. pracownia e-p Autor wpisu

          PS. EJ nie jest tania, nawet pomijając koszty ew. „wypadków” (ponoć ubezpieczyciele w ogóle nie kwapią się do zawierania polis, które miałyby pokryć roszczenia wynikające z incydentów) W warunkach „prawa” wartości i „obowiązujących” regulacji, uwzględniając amortyzację na podstawie kosztów budowy nowych obiektów wychodzi chyba najdrożej ze wszystkich źródeł w przeliczeniu na MW/MWh.

          Ale fakt, że to się „nie domyka ekonomicznie” w obecnym matriksie wyliczania „korzyści” (czytaj: zysków), jest bez znaczenia. Jedyne, co się naprawdę liczy,to rachunek zasobowy (EROI). Ale nawet tu EJ wypada słabo – w granicach 5-15, ale to i tak lepiej, niż tzw. OZE, za wyjątkiem hydroelektrowni, których efektywność bije wszystko* (kalkulacje EROI tam). Notabene konkretyzacja tego marginesu kalkulacyjnego (5-15) to kwestia być albo nie być – jedynie EROI powyżej 10 (energetyczny koszt energii poniżej 10%) prezentuje szanse na kontynuację epizodu cywilizacji industrialnej; poziomy rzędu 5 to kiszka.

          *) problem, że potencjał generacji hydro jest praktycznie wyczerpany w ~70-80% – dobra sprawa, ale dla populacji globalnej rzędu 500-700M. Może randroidy typu 3r3 maja pomysł, jak szybko sprowadzić 7.800M do tych optymalnych wartości? Jeśli tak, my pewno byśmy się nie załapali, chyba że „po znajomości” 😀

          Polubienie

          1. 3r3

            Chcesz żyć w świecie, gdzie 60h tydzień prawdziwej pracy będzie delikatnym wstępem do flat price nadgodzin?
            A masz jakieś kwalifikacje, żeby cywilizacja techniczna Cię tam potrzebowała? Wytwarzasz obecnie jakieś graty do EJ? Bo ja owszem.
            „Po znajomości” jestem z wyłącznie ludźmi, którzy mniej nie pracują^^

            Polubienie

            1. pracownia e-p Autor wpisu

              Młotkowemu wszystko kojarzy się z gwoździem, a napinacz widzi przyszłość jako jeszcze więcej napinania.

              PS. Nie traktujcie, 3r3, tej odpowiedzi jako zielone światło do snucia Waszych dżonogaltowych fantazji na naszych łamach. W geście dobrej woli „po znajomości” przyznajemy Wam limit jednej randroidycznej wrzutki na m-c (przy czym w zależności od naszego humoru limit ten może zostać zredukowany).

              Polubienie

              1. 3r3

                A z czym Tobie… [CIACH!]
                Wiemy, 3r3, że jesteście przyzwyczajeni, tak w Waszym warsztacie, jak i na Waszej internetowej platformie propagacji socjal-darwinizmu, że to Wy ustalacie porządek i wydajecie instrukcje. Niestety, tak się składa, że na poletku PE-P obowiązują instrukcje wydane przez kolektyw PE-P, z których jedna była podana wyżej w formie pisemnej, a mimo to postanowiliście ją sczalendżować, próbując ponownie „znaczyć” teren. Spróbujcie, może w ramach treningu osobowości przygotowującego do wyzwań przyszłości, rozpatrzyć taką niewiarygodną ewentualność, że nie wszyscy są zainteresowani spijaniem Waszych objawień i dyskutowaniem Waszych filozofii, która to aktywność, jak obaj dobrze wiemy, nie będzie prowadzić nas do żadnego konsensusu, a zatem jedyną przyczyną Waszej aktywności na tych łamach jest co…? Podajcie szczerą przyczynę tej kompulsywności, i może wtedy – jeśli wyjaśnienia uznamy za przekonujące – podniesiemy Wam obowiązujący do odwołania limit (1 wrzutka na miesiąc), którego będziemy się konsekwentnie trzymać do czasu, aż nasze humory się zmienią.

                Polubienie

  3. Pingback: W 2021 pękła w Polsce bańka na rynku nieruchomości

Możliwość komentowania jest wyłączona.